Translate

wtorek, 2 sierpnia 2011

Jestem Polakiem w Kanadzie






(Rozmowa z Edwardem Zymanem, poetą, prozaikiem, krytykiem literackim, publicystą i wydawcą, prezesem Polskiego Funduszu Wydawniczego w Kanadzie)

Andrzej Piskulak: Poza granicami Polski mieszka wiele milionów Polaków. Czy są wśród nich osoby, które na emigracji znalazły sposób na życie i robią kariery, ciesząc się uznaniem i szacunkiem w swoich środowiskach?

Edward Zyman: Obaj znamy dobrze odpowiedź na tak sformułowane pytanie. Oczywiście, że są. I to bardzo wielu. W trakcie naszej rozmowy przytoczę z przyjemnością wiele przykładów z terenu Kanady, najpierw jednak spróbujmy zdefiniować pojęcia, którymi będziemy się posługiwać. W twoim pytaniu zawarte są co najmniej trzy elementy, które decydują o tym, że emigrant, dziś lepiej byłoby powiedzieć Polak na obczyźnie, osiąga sukces życiowy. Sposób na życie, czyli działalność zawodowa, kariera, co inaczej nazwać można bezspornymi osiągnięciami w wykonywanej profesji oraz uznanie i szacunek środowiska. By pojęcie sukcesu życiowego było pełne, winniśmy dodać jeszcze ponadprzeciętne standardy materialne.

Zgoda, to rzeczywiście ważne uprecyzyjnienie języka...

... i niezbędne, bo pojęcie sukcesu życiowego trochę inaczej jawi się w przypadku twórcy, artysty, a więc człowieka, którego aktywność intelektualna, talent i trud codzienny nie są nastawione na gromadzenie dóbr materialnych, a jego najwybitniejsze nawet osiągnięcia nie muszą być powszechnie dostrzegane i doceniane (choć nierzadko bywa, że są). Losy wielu wybitnych postaci z dziedziny mi najbliższej, czyli literatury są w tej mierze smutnymi przykładami, które zaprzeczają potocznie rozumianemu sukcesowi życiowemu. Józef Mackiewicz, Marian Czuchnowski, Józef Łobodowski to pierwsze z brzegu przykłady postaci w naszej kulturze ważnych, które borykały się nieustannie z licznymi, upokarzającymi kłopotami natury materialnej. Choć osiągnęli w swej profesji sukcesy niewątpliwe, pomnażające nasz wspólny dorobek duchowy. Jak zauważył kiedyś słusznie Tadeusz Nowakowski, dramat wydania książki polskiej na obczyźnie przekraczał mitologiczne głazy Syzyfa i beczki Danaid. Nawet najwięksi, tacy jak Kazimierz Wierzyński, Józef Wittlin czy Aleksander Janta odwoływali się z konieczności do czasochłonnej i deprymującej instytucji przedpłat, co było, nazwijmy rzecz po imieniu, pewną formą szlachetnego żebractwa.

Piszesz na ten temat w sposób zajmujący w swojej najnowszej książce Mosty z papieru. O życiu literackim, sytuacji pisarza i jego dzieła na obczyźnie, i wyczuwa się w lekturze, że każde słowo zaświadcza Twoje własne doświadczenie?

Tak, piszę w znacznej mierze z autopsji, gdyż sam jestem mimowolnym emigrantem. Powiadam mimowolnym, bo przed stanem wojennym (i rocznym pobytem w obozach dla internowanych i więzieniach) nigdy nie myślałem o tym, że kiedykolwiek opuszczę Polskę. Piszę więc o sprawach, które znam z własnego doświadczenia i tym bardziej pragnę podkreślić heroizm polskiego twórcy na obczyźnie. Wielu spośród nich, tych, których znałem (już nie żyją) lub znam, twórczość dzieliła (dzieli) z aktywną działalnością społeczną, środowiskową, służącą promocji kultury polskiej. Nie zawahałbym się użyć tu określenia poświęcenie, jest to bowiem naprawdę ciężka praca, w pełni charytatywna, wykonywana kosztem prywatnego i rodzinnego czasu, a często także zdrowia. Mówiąc to, mam na myśli takich pisarzy, artystów i animatorów kultury jak Eugeniusz Chruścicki, Bogdan Czaykowski, Irena Habrowska-Jellaczyc, Wacław Iwaniuk, Jadwiga Jurkszus-Tomaszewska, Baltazar Krasuski, Florian Śmieja, Adam Tomaszewski, Irena Ungar, Stanisław Wcisło, by poprzestać tylko na przedstawicielach emigracji wojennej.

Co nie znaczy, że twórcy ci, przynajmniej niektórzy z nich, nie osiągali życiowego sukcesu?

Oczywiście. Znamy wielu naukowców, malarzy, rzeźbiarzy, muzyków, reżyserów czy aktorów, którym udało się zająć wybitne pozycje w świecie kultury zachodniej. A jeszcze liczniejsze przykłady znaleźć można w dziedzinie inżynierii, architektury, medycyny, stomatologii, prawa czy działalności gospodarczej.

Wspomniałeś, że możesz przytoczyć konkretne nazwiska...

Jesteśmy związani z ziemią świętokrzyską, to może najpierw wspomnę o dwóch sławnych przedstawicielach tego pięknego regionu: Jerzym Korey-Krzeczowskim i Henryku Słabym. Zmarły w 2007 roku prof. Korey-Krzeczowski (1921–2007) był pisarzem, naukowcem, twórcą i rektorem pierwszej w Kanadzie prywatnej wyższej uczelni Canadian School of Managament, światowej klasy doradcą ekonomicznym. Jego książkę „Wyjść losowi naprzeciw, czyli recepta na sukces” poleciłbym każdemu młodemu człowiekowi, którego ambicją jest osiągnięcie życiowego sukcesu, niezależnie od miejsca zamieszkania. Jestem pewien, że jego „recepta” sprawdzi się pod każdą szerokością geograficzną. Innym przykładem imponującego życiowego sukcesu jest biografia również już nieżyjącego Henryka Słabego (1925–2009), wybitnego eksperta w zakresie księgowości i niezwykle szczodrego sponsora polskiej kultury na obczyźnie. Sylwetki obu prezentowane były podczas zorganizowanej w 2009 roku przez Federację Polek w Kanadzie wystawy zatytułowanej „Polish Spirit”.

Piękna nazwa...

... i piękni, imponujący talentami i osiągnięciami ludzie. Zapewne niewielu w Polsce wie, że tak prestiżowe budowle kanadyjskie, jak licząca 553 metry Wieża CN (ang. CN Tower, dokładniej Canada’s National Tower – do niedawna najwyższa wolnostojąca budowla na świecie) w Toronto czy zachwycający nowoczesnością konstrukcyjnych rozwiązań Terminal 3 torontońskiego lotniska Lester B. Pearson International Airport wiążą się z nazwiskiem wybitnego polskiego inżyniera konstruktora Andrzeja Jordan-Rozwadowskiego. Bardziej zapewne znaną postacią w Polsce jest pułkownik pilot Janusz Żurakowski (1914–2004), uczestnik bitwy o Anglię, a po wojnie fenomenalny pilot oblatywacz, który pierwszy w Kanadzie przekroczył barierę dźwięku na myśliwcu o prostych skrzydłach CF-100 oraz oblatał słynny myśliwiec przechwytujący CF-105 Avro Arrow, osiągający już w latach 50. podwójną prędkość dźwięku. A warto i trzeba powiedzieć w tym miejscu, że swój udział w budowie i sukcesach tego wyjątkowego samolotu mieli także inni polscy inżynierowie i naukowcy: Wacław Czerwiński, dr Aleksander Muraszew, Stanisław Kwiatkowski, Eryk Kosko, Kazimierz Korsak, Henryk Malinowski i kapitan Władysław Spud-Potocki, który, po zakończeniu kariery oblatywacza przez Janusza Żurakowskiego, objął funkcję głównego pilota eksperymentalnego zakładów Avro Canada, a po dramatycznej likwidacji samolotu i zakładów szkolił amerykańskich astronautów w technice lądowania na Księżycu. Listę nazwisk ludzi sukcesu mógłbym znacznie wydłużyć.

A zatem możesz podać kolejne przykłady?

Bardzo proszę. Oto wspomniani poeci Bogdan Czaykowski i Florian Śmieja, a także poeta Andrzej Busza czy pisarka Ewa Stachniak byli lub są profesorami kanadyjskich uczelni, wybitny poeta Wacław Iwaniuk i znakomita eseistka i prozaiczka Jadwiga Jurkszus-Tomaszewska pracowali w agendach kanadyjskiego rządu, Stanisław Haidasz (1923–2009), syn polskich emigrantów, był ministrem wielokulturowości w rządzie Pierre'a Trudeau, a Sir Casimir Gzowski (1813–1898) był nie tylko wybitnym inżynierem, ale i gubernatorem Ontario. Żyjący w latach 1921–1986 polski inżynier konstruktor Ludwik Alejski był projektantem wielu spektakularnych obiektów w Toronto, m.in. Dominion Bank; Robarts Library, czyli biblioteki Uniwersytetu Toronto; budynku filharmonii Roy Thompson Hall czy centrum handlowego Eaton Centre. Dr Krzysztof Grzymski, wybitny polski archeolog, zajmuje od lat prestiżowe stanowisko wicedyrektora Royal Ontario Museum. Nie sposób nie wspomnieć także o Peterze Gzowskim (1934–2002), potomku Kazimierza Gzowskiego, jednym z najwybitniejszych dziennikarzy kanadyjskich. Znaczące sukcesy w dziedzinie sztuki odnieśli m.in. Tamara Jaworska, twórczyni unikalnych gobelinów, Jerzy Kołacz (1938–2009), artysta grafik, zaliczany do dziesięciu najwybitniejszych grafików na świecie, malarz, pisarz i wydawca Kazimierz Głaz, twórca głośnego sensybilizmu, malarka Bronka Michałowska, specjalizująca się w malarstwie na kaflach ceramicznych, Krystyna Sadowska (1912–1990), jedna z najbardziej oryginalnych polskich rzeźbiarek, Andrzej Stawicki, światowej sławy artysta fotografik. Mam wymieniać dalej?

No, rzeczywiście jest to lista budząca najwyższy szacunek, a domyślam się, że to zaledwie jej początek?

Żebyś wiedział. Do tych wspaniałych nazwisk doliczyłbym także Nelli Turzańską-Szymborską, twórczynię Fundacji Władysława i Nelli Turzańskich, instytucji o ogromnych zasługach dla polskiej kultury, uczestniczkę powstania warszawskiego, postać legendę w polskim środowisku w Kanadzie. Prezentując tę obfitość różnorodnych talentów, mam jednak nieodparte wrażenie, że naszą rozmowę prowadzimy nieco obok głównego tematu, jakim jest „wolność wyboru drogą do sukcesu”.

Nie podzielam Twojego odczucia. Możesz to sprecyzować?

Wyjaśnię moje wątpliwości. Otóż przykłady, które przytoczyłem – a których jest o wiele więcej, Polacy są bowiem niezwykle uzdolnieni, co można było dostrzec nawet w PRL-u, a tutaj, na Zachodzie jest widoczne jak na dłoni – nie stanowią konsekwencji wolnego wyboru. Większość z wymienionych (i nie wymienionych) osób, zwłaszcza zaś przedstawicieli emigracji wojennej znalazło się na obczyźnie nie z własnej woli. To historia zadecydowała o tym, że swoją wiedzę, talent, pasję i doświadczenie przekazali przybranej ojczyźnie, a raczej ojczyźnie, która ich przygarnęła i stworzyła im wszelkie warunki rozwoju.

Jeśli Cię dobrze rozumiem, wolałbyś, aby ci wspaniali pisarze, artyści, inżynierowie, lekarze, architekci, prawnicy czy naukowcy…

...nie musieli emigrować, to jasne. Oczywiście, nie jestem dogmatykiem i nie uważam, że emigracja jest wyłącznie stratą z punktu widzenia kraju, który emigrant musi opuścić. Jest to zjawisko złożone, a w warunkach demokracji, czyli możliwości podejmowania przez jednostkę decyzji o własnym losie, bywa często dobrodziejstwem. Ale w takiej sytuacji, jaka istnieje we współczesnej, niepodległej Polsce, nie można mówić o emigracji w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Wyjazd za granicę, często na ściśle określony czasowo kontrakt, to szansa na zdobycie nowych doświadczeń zawodowych, które po powrocie mogą być z pożytkiem wykorzystane w kraju. Powiadam: mogą być, choć obaj wiemy, że nie zawsze tak jest, ale to już kwestia odrębnego rodzaju. Dotyczy ona tego, by młodzi, zdolni i utalentowani nie szukali atrakcyjnych miejsc pracy poza ojczyzną, lecz znajdowali je w miejscu swego zamieszkania. Nie jest to, wbrew pozorom, w dobie doświadczanej przez nas rewolucji informatycznej niemożliwe. Potwierdzają to przykłady, nie takie znowu rzadkie, błyskotliwych sukcesów wielu polskich młodych naukowców, inżynierów, architektów czy przedstawicieli różnych dziedzin sztuki.

Można by zatem rzec, że jeśli chodzi o hasło ŻYCIE I PRACA NA OBCZYŹNIE – WOLNOŚĆ WYBORU DROGĄ DO SUKCESU, zachowujesz daleko idącą powściągliwość?

Bo tak jest istotnie. Postaraj się zrozumieć moje rozumowanie. Wykształcony, młody i zdolny człowiek to dla każdego rozwiniętego kraju na Zachodzie manna, która spada z nieba. Mądry polityk Anglii, Niemiec, Stanów Zjednoczonych czy Kanady zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że każdy przyjazd takiego specjalisty np. z Polski to dla jego kraju czysty zysk. Kto inny (Polska) inwestuje, kto inny (kraj osiedlenia) zbiera plony. Stąd moja powściągliwość, Andrzeju. A poza tym jest jeszcze jedna sprawa.

To znaczy?

W wywiadzie „Wychodzić życiu naprzeciw”, zamieszczonym w książce Jerzego Korey-Krzeczowskiego „Powracam tutaj z własnej woli”, znajduję refleksję, która powinna zastanowić każdego polityka polskiego. Otóż profesor odpowiadając na pytanie dziennikarki, którą interesuje, czy jego nieprzeciętne doświadczenia eksperta i doradcy finansowego wzbudziły zainteresowanie w wolnej Polsce, stwierdza, że jego oferta nie spotkała się praktycznie z żadnym odzewem, choć rozmawiał z ludźmi znajdującymi się na szczytach władzy.

Wywiad, o którym wspominasz, ukazał się w 2004 roku, a w warunkach współczesnej Polski to cała epoka...

Zgoda, ale cieszyłbym się, gdyby dzisiejsza Polska była inna, otwarta na ten ogromny potencjał wiedzy, doświadczenia i przywiązania do starego kraju, jaki tkwi w Rzeczpospolitej Polskiej na obczyźnie. Czy zdajemy sobie na pewno w kraju sprawę z tego, że Polska nie jest tylko między Odrą a Bugiem, lecz wszędzie tam – przepraszam za patos – gdzie żyją ludzie, którzy myślą i czują po polsku? Nie jestem o tym do końca przekonany. Tak jak nie jestem przekonany, że wolna Polska czyni wszystko co powinna dla promocji swej bogatej, imponującej wręcz kultury poza granicami kraju, ale to już temat, myślę, na inną rozmowę.

A za tę Ci serdecznie dziękuję.

Rozmawiał Andrzej Piskulak

Edward Zyman. Poeta, prozaik, krytyk literacki, publicysta, wydawca. Ur. 20 maja 1943 roku w Dobromierzu (woj. kieleckie). Ukończył studia socjologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Początkowo wiąże się z przemysłem, by następnie przejść do pracy w dziennikarstwie. Zastępca kierownika Redakcji Literackiej Polskiego Radia w Katowicach, kierownik literacki Zespołu Filmowego „Silesia”, redaktor wydawanego poza cenzurą „Tygodnika Katowickiego”, przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” katowickiej Rozgłośni PR. Aresztowany z chwilą wprowadzenia stanu wojennego. Po rocznej izolacji w więzieniach i ośrodkach odosobnienia, usunięty z pracy w trybie specjalnym. W marcu 1983 r. emigruje do Kanady, gdzie kontynuuje działalność dziennikarską. Jest m.in. redaktorem miesięcznika „Dialogi” (1984) oraz „Głosu Polskiego” (1984–1988) i „Gazety” (1988–1989). Wiersze, prozę i prace krytyczno-literackie publikował m.in. na łamach „Akcentu”, „Frazy”, „Poezji”, „Odry”, „Współczesności”, „Nowego Wyrazu”, „Tygodnika Kulturalnego”, „Nowych Książek”, „Opola”, „Poglądów”, „Faktów”, Przemian”, „Odgłosów”, „Pulsu” , nowojorskiego „Przeglądu Polskiego” oraz w wielu antologiach i almanachach. Wydał kilka tomów wierszy m.in.: Dzień jak co dzień (Katowice 1978), Co za radość żyć (Katowice 1979), W czyim obcym domu (Katowice 1981), Jak noc, jak sen (Chicago 1987), Z podręcznego leksykonu (Toronto 2006), zbiór felietonów U Boga każdy błazen (Toronto 1987), tom pamfletów krytyczno-literackich Metamorfozy głębin Twoich. Polonijny parnas literacki (Toronto 2003), dwie książki biograficzne: Widzieć dalej niż dziś. Rozmowa z Jerzym Korey-Krzeczowskim (Toronto-Katowice 2003) i Przeznaczenie jest wyborem. Henryk Słaby czyli filozofia skutecznego działania (Katowice 2005), monografię Fundacji Władysława i Nelli Turzańskich Scalić oddalone (Toronto 2008) oraz ostatnio Mosty z papieru. O życiu literackim, sytuacji pisarza i jego dzieła na obczyźnie (Toronto-Rzeszów 2010) i nagrodzoną w konkursie wydawnictwa Telbit powieść dla młodzieży Ściana pełna jerzyków (Warszawa 2011). Współredaktor almanachu poezji i prozy Młody Śląsk Literacki (Katowice 1975) i tomu Podróż w głąb pamięci. O Wacławie Iwaniuku szkice, wspomnienia, wiersze (Toronto 2005). Redaktor kilkudziesięciu tomików poezji, tomów prozy i wspomnień. Jeden z członków założycieli działającej w Toronto Fundacji Władysława i Nelli Turzańskich. Prezes Polskiego Funduszu Wydawniczego w Kanadzie. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

PS

Fotografie udostępnione przez Edwarda Zymana z własnego archiwum w celu opublikowania.

Pierwszy od lewej: Edward Zyman (autorka: Anna Lubicz-Łuba), prof. Jerzy Korey-Krzeczowski, doradca ekonomiczny, pisarz, twórca i wieloletni rektor Canadian School of Management, pierwszej prywatnej wyższej uczelni w Kanadzie, Nelli Turzańska-Szymborska, twórczyni Fundacji Władysława i Nelli Turzańskich, mecenas polskiej kultury (autor: Yarek Dąbrowski)

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Dziennikarski objazd po miejscach, gdzie zainwestowano unijne „miliony”








W piątek, 29 lipca odbył się wyjazd studyjny dla świętokrzyskich dziennikarzy, podczas którego zaprezentowane zostały przykładowe projekty zrealizowane w naszym regionie z funduszy unijnych w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Świętokrzyskiego oraz Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich. Dziennikarze mieli okazję zobaczyć na własne oczy, jak przysłowiowe „ściernisko” na siermiężnej „szkielecczyźnie” zmieniało się za unijne pieniądze w wymarzone świętokrzyskie „San Francisco”.

Gmina Miedziana Góra – numer jeden w województwie, ale…

Gmina Miedziana Góra w rankingu samorządów Rzeczpospolitej zajęła 5 miejsce w kraju i jest na pierwszym miejscu w województwie. Jurorzy uhonorowali gminy (Strawczyn, i Nowa Słupia w pierwszej dziesiątce), które najbardziej dbają o rozwój i podniesienie jakości życia przy jednoczesnym zachowaniu odpowiedzialności i bezpieczeństwa budżetu. Spośród wielu realizowanych i zrealizowanych projektów dziennikarze mieli okazję zobaczyć m.in.: zrewatelizowane centrum gminy w bezpośrednim sąsiedztwie Urzędu Gminy i kościoła za kwotę 3 979 759 zł, przy dofinansowaniu unijnym 2 387 855 zł oraz dobudowane przedszkole do budynku zespołu edukacyjnego w Kostomłotach II, które kosztowało 1 984 270 zł, przy dofinansowaniu - 1 186 695 zł. Ponadto dziennikarze zwiedzili odnowioną za 282 490 zł, przy dofinansowaniu 169 494 zł. zabytkową kaplicę św. Barbary na Górze Buchcinej w Miedzianej Górze dla potrzeb wiernych i turystów. Radość wójta Macieja Lubeckiego tłumiona byłą troską spowodowaną tym, że należy teraz spłacić kredyty zaciągnięte na poczet wkładu własnego gminy do realizowanych projektów. Podobny „ból głowy” mieli kolejni wójtowie, którzy prezentowali swoje osiągnięcia dziennikarzom. Ale nie okazywali zbytnio swojego zmartwienia, że będą musieli zamrażać inwestycje z powodu zadłużenia, ale przedstawiali kolejne pomysły, jak wyjść z długów i rozwijać się dalej.

Strawczynek na miarę marzeń Żeromskiego?

Gmina Strawczyn! Z czym się ona kojarzy? Szybki test w gronie kilkorga dziennikarzy. I szybkie dość chaotyczne żurnalistów odpowiedzi. Gmina Strawczyn, to Oblęgorek, a jak Oblęgorek, to Sienkiewicz. To miejsce urodzin Żeromskiego, którego upamiętnia tylko jakiś przydrożny obelisk. – Chałupa, w której urodził się pisarz była naprzeciwko po drugiej stronie szosy – wyjaśnia kierowca busa. Gmina Strawczyn, to wysypisko śmieci w Promniku. - O tu na górze widnieje willa „Piaska” – artysty estradowego – dorzuca któryś z dziennikarzy. – Jedziemy do Strawczynka – zakomunikowała gospodyni eskapady, rzeczniczka prasowa Iwona Sinkiewicz. A cóż to takiego jest w Strawczynku? - Centrum Sportowo-Rekreacyjne za ponad 18 mln zł, z czego Unia Europejska dołożyła ponad sześć i pół miliona zł. Kompleks sportowy zatyka dech nawet największym sceptykom, którzy nie wierzyli, że coś takiego może powstać, co prawda w urokliwym miejscu, ale na ugorze niegdysiejszych nieużytków gminnych. W skład kompleksu wchodzą m.in.: basen kryty ze zjeżdżalnią, z dyszami masującymi, biczami wodnymi i wodospadami, brodzikiem dla dzieci, jacuzzi, widownia, sauna, kręgielnia, kawiarnia, palmiarnia, sztuczna plaża, sztuczna rzeka, pomieszczania do uprawiania aerobiku, siłownia. Obiekt ogrzewany systemem solarnym, wyposażony w pompy ciepłownicze oraz kocioł na biomasę. W kompleksie znajduje się także boisko sportowe z zadaszoną widownią oraz wielokilometrowa ścieżka rowerowa z wypożyczalnią rowerów. Do tego należy zaliczyć zbiornik wodny koło pobliskiego lasu wraz plażą. Włodarze nie kryli zadowolenia i dumy z udanego przedsięwzięcia i bez obaw snuli do dziennikarzy wizje dalszego rozwoju. Patrząc na oszklony budynek pływalni trudno było uniknąć choćby próby skojarzenia go ze Szklanym Domem w Ciekotach, wybudowanego o kubaturze futurystycznej. Tam Żeromszczyzna – kraina dzieciństwa i tu Żeromszczyzna – miejsce urodzin. Podobne wizualnie budowle, ale chyba ta ze Strawczynka będzie uznana przynajmniej przez turystów bardziej, jako bliższa wizji autora „Przedwiośnia”.

Żeromski i Sienkiewicz ręka w ręka dla turystów

Przedstawiciele władz gminy Strawczyn zapewniali dziennikarzy o tym, że czynione są intensywne starania połączenia zainteresowania turystów Muzeum Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku, z możliwościami wypoczynku i rekreacji, jaki teraz daje obiekt w Strawczynku. Odnowiony za ponad 3 mln 300 tys. zł przy dofinansowaniu unijnym ponad 1.5 mln zł pałacyk noblisty spowodował wzrost atrakcyjności turystycznej. Obrazowo wyjaśniła to szefowa placówki, że w tym półroczu przybyło tu więcej turystów niż w całym ubiegłym roku. Po wysłuchaniu opowieści i zwiedzeniu pomieszczeń w odnowionym pałacyku można było odnieść wrażenie, że udało się kierownictwu połączyć przeszłość z przyszłością, połączyć nowoczesne formy multimedialne z zabytkowymi eksponatami. Wygląda zatem, że Sienkiewicz licznymi miłośnikami swojej twórczości wesprze krainę urodzin Żeromskiego…

Nie smród świadczy o inwestycji…

Z gościnnej ziemi strawczyńskiej po obiedzie w Łopusznie zawieziono żurnalistów do Krasocina. W oparach smrodu wydobywającego się z oczyszczalni ścieków „Zlewni Krasocin” wysłuchaliśmy wyjaśnień jej kierownika i wójta gminy Krasocin, że jest ona potrzebna i bardzo ważna. Wybudowano ją za ponad 18 mln zł, przy dofinansowaniu 10 mln zł w celu ochrony środowiska. Z zatkanymi nosami i obiadem w gardle trudno było spamiętać dane techniczne oczyszczalni, ale właściwie to, po co taka wiedza zwykłemu czytelnikowi? Ważne jest to, że zdaniem wójta, coraz więcej mieszkańców gminy przekonuje się do celowości zrealizowanego przedsięwzięcia.

Zapach chleba powszedniego

Zbawiennym dla czułek zapachowych okazał się przyjazd do zakładu piekarniczego Tomasza Sosnowskiego we Włoszczowie, w którym zakupiono urządzenia automatycznej linii do produkcji bułek oraz półautomatycznej linii do krojenia i pakowania chleba za ponad 1 m.in. 300 tys. zł przy wsparciu unijnym na kwotę ponad 500 tys. zł. Właściciel pochodzący z rodziny o tradycjach piekarniczych uruchomił zakład według własnych wyobrażeń. Początki były trudne. Dwukrotnie nie udało się uzyskać unijnego dofinansowania. Zakład nawiedzały często różnego rodzaje kontrole, które nie wykazały jakichkolwiek nieprawidłowości, ale świadczyły o aktywności konkurencji. Właściciele wówczas nie mogli zrozumieć, dlaczego tak wiele kłód rzucanych mieli pod nogi. – W końcu, gdy już otrzymaliśmy upragnione dofinansowanie i wieźliśmy wyprodukowaną na nowej linii pierwszą partię chleba do sklepów, to nawet samochód zderzył się z sarną – wspomina właścicielka piekarni pani Sosnowska. Po niepowodzeniach przyszedł jednak czas prosperity. Zakład zwiększył zatrudnienie i rozpoczęła produkcję nie tylko różnego rodzaju smakowitego chleba, ale także wymyślnych wyrobów cukierniczych. Państwo Sosnowscy z otwartymi umysłami patrzą w przyszłość realizując także swoje osobiste pasje.

Boisko wielofunkcyjne dla PCKR

Na pożegnanie gościnnej Włoszczowy zaproszono pismaków do Powiatowego Centrum Kulturalno – Rekreacyjnego we Włoszczowie, by pokazać za ponad 650 tys. zł i dotacji ponad 390 tys. zł boisko wielofunkcyjne ze sztuczną nawierzchnią, oświetleniem i odwodnieniem. Projekt zrealizowany został przez powiat włoszczowski. W jego skład wchodzą: boiska do piłki ręcznej, koszykówki, siatkówki, kort do tenisa ziemnego, bieżnia dwutorowa, skocznia do skoków w dal oraz trybuny. Zdaniem kierownictwa obiektu, boisko to umożliwi nie tylko organizowanie turniejów sportowych, ale przede wszystkim zapewnia dzieciom i młodzieży spędzenia wolnego czasu sposób bezpieczny i sportowy.

W Leśnej Przystani nad Pilicą

Dziennikarski objazd zakończony został wizytą w gospodarstwie agroturystycznym „Leśna Przystań” Matyldy Kutrzyk w Ciemiętnikach w gm. Kluczewsko. Właściciele gospodarstwa zrzeszeni są w Lokalnej Grupie Działania „Region Włoszczowski”. Przedstawiciele LGD opowiedzieli dziennikarzom o działaniach podjętych dzięki funduszom unijnych pozyskanym z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich. Ważnym przedsięwzięciem jest m.in. współorganizowane cykliczne „Pirogowe Święto – Moskorzew”. Jego celem jest promowanie produktu regionalnego, jakim jest pieróg moskorzewski oraz promocja kultury tej części naszego regionu reprezentowanej m.in. przez zespól ludowy Moskorzewianie i Stowarzyszenie „Wielu Pokoleń Jesteśmy Solą Tej Ziemi”. Natomiast właściciel „Leśnej Przystani” zachęcał, by skorzystać z wypoczynku w oferowanych tu domkach letniskowych i polu namiotowym oraz z kilkudniowego spływu kajakowego na Pilicy. Kilkoro dziennikarzy, w tym niżej podpisany, skorzystało z atrakcyjnej przejażdżki bryczką zaprzężoną w konie nad urokliwą Pilicę, gdzie wraz ze świętokrzyskim marszałkiem Adamem Jarubasem pomilczeliśmy sobie kilkanaście chwil podziwiając ciszę rozległego krajobrazu tuż przed zachodem słońca - darmowego piękna, którego Unia Europejska jeszcze nie dofinansowywała.

Nowomowa unijna

- Działania: 5.2, 6.2, 5.3, 4.2; ramy: RPO WŚ oraz PROW; oś 4 – Leader – to tylko fragment słownictwa – nowomowy używanej podczas rozdziału unijnych funduszy. (Szczegółowe słowniki znajdują się na stronie http://www.rpo-swietokrzyskie.pl/). Ten kto perfekcyjnie je zrozumie i opanuje w praktyce, ten być może zdobędzie konieczne fundusze na realizację swoich pomysłów. Ten ze siermiężnej teraźniejszości przeniesie się do bogatej przyszłości. Mówimy tu, rzecz jasna, nie o jakichś kilkudziesięciotysięcznych grantach (choć te też są bardzo ważne) ale o funduszach przekraczających przynajmniej milion złotych. Wspólną cechą osób, których projekty znalazły uznanie i wygrały, a następnie zostały zrealizowane, było to, że dużo mówiły o przyszłości i całą swoją percepcję nakierowały właśnie w tym kierunku. Ale nie wszyscy byli jednomyślni w ocenie przeszłości, w której funkcjonowali, jak i przyszłości, w jakiej się znaleźli… Ale to już temat nie na objazd reporterski, ale wnikliwą publicystyczną ocenę.

wtorek, 24 maja 2011

Trwałe i potrzebne mosty


Najnowsza książka Edwarda Zymana Mosty z papieru to obszerny, liczący blisko sześćset stron tom poświęcony, jak mówi podtytuł książki, życiu literackiemu, sytuacji pisarza i jego dzieła na obczyźnie na przykładzie Polskiego Funduszu Wydawniczego w Kanadzie w latach 1978-2008.

Mamy więc do czynienia nie tylko z monografią ważnej instytucji emigracyjnej, ale także z ciekawym, nasyconym mało znanymi w kraju realiami aktywności kulturalnej polskiej społeczności w Kanadzie, nie stroniącym od wątków polemicznych opisem fenomenu życia literackiego na obczyźnie. Wyjaśniając zamysł, który towarzyszył pisaniu Mostów, autor stwierdza we wstępie, że jego praca nie jest jedynie kroniką: „Rzecz w tym, że dzieje książki ojczystej poza krajem, heroizm miłośników polskiego słowa z uporem podejmujących rozliczne wysiłki, by trwało ono w emigracyjnej zbiorowości jako żywa, inspirująca wartość, wykraczają poza funkcjonowanie konkretnej organizacji. Są czymś więcej: ważnym przyczynkiem do dziejów polskiej diaspory w ogóle, rozumienia przez nią swojej historycznej roli, a także panującego w niej systemu wartości, preferencji i celów”.

Tak sformułowany punkt wyjścia skłania Zymana z jednej strony do przedstawienia historii opisywanej oficyny, tworzących ją ludzi oraz ich dorobku, z drugiej zaś do przybliżenia tego, co nazwać by można socjologią środowiska polonijnego, obowiązujących w nim hierarchii, norm i mechanizmów.

Dzieje Polskiego Funduszu Wydawniczego, oficyny, która jest instytucją charytatywną, pozbawioną lokalu, dotacji, stałych etatów, a więc opartą przede wszystkim na entuzjazmie garstki zapaleńców (wedle określenia Tadeusza Nowakowskiego: „niestrudzonych Syzyfów”, „wyznawców nadziei wbrew nadziei”, „chronicznych rozsadników optymizmu”) są opowieścią barwną i żywą. Autor sięga do zapisków jednego ze współtwórców Funduszu – Adama Tomaszewskiego, który, pełniąc przez wiele lat funkcję sekretarza oficyny, pozostawił rodzaj „rozszerzonej kroniki”, obejmującej pierwsze dwadzieścia lat jej działalności.

To w dużej mierze wykorzystując materiały zebrane przez Adama Tomaszewskiego (artykuły, wywiady, recenzje, listy czytelników, protokoły z posiedzeń Zarządu), Zyman odtwarza zmagania założycieli Funduszu, wśród których znajdujemy nazwiska Eugeniusza Chruścickiego, Ireny Habrowskiej-Jellaczyc,Wacława Iwaniuka, Jadwigi Jurkszus-Tomaszewskiej, Baltazara Krasuskiego, Jana Stockera, Mary Schneider, Adama Tomaszewskiego, Ireny Ungar i Stanisława Wcisły. Zestawienie tych nazwisk mówi, że Fundusz był dziełem emigracji wojennej, a więc ludzi, którzy nigdy nie pogodzili się z utratą przez Polskę niepodległości. Jak powtórzy za Cyprianem Kamilem Norwidem w jednym z wywiadów Stanisław Wcisło, wolne słowo było ich bronią ostatnią.

I rzeczywiście wśród pierwszych książek, na których pojawiło się logo Polskiego Funduszu Wydawniczego w Kanadzie znajdują się pozycje nie mające najmniejszych szans na druk w oficjalnych wydawnictwach PRL: Adama Tomaszewskiego Gorzko pachną piołuny, Andrzeja Chciuka Trzysta miesięcy, Seven Polisch-Canadian Poets: An Anthology, Jadwigi Jurkszus-Tomaszewskiej Wczoraj i dzisiaj, Józefa Łobodowskiego Pamięci Sulamity, Wacława Iwaniuka Trzy spotkania.

Wartość poznawczą Mostów z papieru należy rozważać w dwu aspektach. Po pierwsze w warstwie monograficznej, na którą składają się dzieje Polskiego Funduszu Wydawniczego od chwili jego powstania praktycznie do dzisiaj, kronika jego trzydziestoletniej działalności, lista opublikowanych przez torontońską oficynę książek, biogramy byłych i obecnych członków Zarządu, wykaz członków honorowych, bibliografia „Nowego Prądu”, bibliografia wybranych publikacji w całości lub w części poświęconych Funduszowi oraz sytuacji pisarza i jego dzieła na obczyźnie ze szczególnym uwzględnieniem Kanady, wypowiedzi przedstawicieli emigracji wojennej, przed laty uczestniczących aktywnie w pracach Funduszu a dziś oceniających jego dokonania z perspektywy minionych trzydziestu lat, a także bogaty suplement zdjęć stanowiący ważne uzupełnienie narracji autora. Drugą, równie istotną warstwę znaczeniową stanowi dyskurs bardziej ogólny, dotyczący życia literackiego, czy szerzej: kulturalnego polskiej społeczności na obczyźnie, przede wszystkim w Kanadzie.

W rozdziale zatytułowanym „Zanim powstał Fundusz” znajdujemy interesujące – zwłaszcza dla czytelnika krajowego – rozważania o polskich inicjatywach kulturalnych w Kanadzie od lat 40. ubiegłego wieku po dzień dzisiejszy. Autor omawia w nim ważne instytuty naukowe i fundacje, rozwój prasy, przypomina przeżywającą swój rozkwit w latach 50. Konfraternię Artystyczną „Smocza Jama”, święcący triumfy w latach 70. Teatr Polski, dzieło Ireny Habrowskiej-Jellaczyc, wychowanki Leona Schillera i Aleksandra Zelwerowicza, wspomina działalność Klubu Polskiego, Towarzystwa Kulturalno-Artystycznego, Towarzystwa Przyjaciół paryskiej „Kultury”, no i przede wszystkim podejmowane przez Wacława Iwaniuka, Jadwigę i Adama Tomaszewskich oraz ich przyjaciół zabiegi zmierzające do powołania Polskiego Funduszu Wydawniczego.

Następne rozdziały ( m. in. „Pierwsze pięciolecie”, „Tak samo, a jednak zupełnie inaczej, czyli bilans dziesięciolecia 1989-1996”, „Wobec wyboru”, „W kontakcie z odbiorcą krajowym”, „Obecność. Działalność Funduszu w latach 1997-2008”, „Trzydziestolecie: sukcesy i zaniechania”) przynoszą szczegółowy opis działań Funduszu, jego relacji ze środowiskiem, nade wszystko zaś jego imponujących jak na warunki emigracyjne efektów wydawniczych oraz udanej próby wejścia na rynek krajowy.

By uzmysłowić czytelnikowi warunki, w których doszło do narodzin Funduszu, przybliżyć problemy, z jakimi musieli zmagać się jego twórcy oraz odtworzyć klimat tamtych lat autor przedrukowuje w Aneksie trudno dziś dostępne nawet dla czytelników na obczyźnie artykuły m. in. Wacława Iwaniuka, Floriana Śmiei, Tymona Terleckiego czy Adama Tomaszewskiego, a także wywiady z założycielami oficyny i kontynuatorami ich dzieła.

W tym miejscu warto ten fakt podkreślić szczególnie mocno. Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie jest bowiem przykładem niezwykle istotnej w sferze kultury, zwłaszcza na obczyźnie, międzygeneracyjnej ciągłości działań. Zwraca na to uwagę m. in. Irena Habrowska-Jellaczyc, oceniając dorobek Funduszu po latach: „(…) cieszy mnie bardzo, że nasze pokolenie, które zresztą mocno przetrzebił czas (…) znalazło swoich następców. Godnych następców, bo dzisiejszy dorobek powołanej przez nas do życia trzydzieści lat temu instytucji jest naprawdę imponujący”. Przypomnijmy zatem w tym miejscu owych następców w osobach Romana Chojnackiego, Marka Kusiby, Anny Lubicz-Łuby, Aleksandra Rybczyńskiego, Andrzeja Szczerby, Henryka Wojcika, Krzysztofa Zarzeckiego i wieloletniego prezesa Funduszu… Edwarda Zymana.

Wśród ponad stu pozycji książkowych uwagę zwracają tytuły, bez których nie sposób wyobrazić sobie pełnego obrazu polskiej literatury współczesnej. Mam tu na myśli przede wszystkim zredagowaną przez Wacława Iwaniuka i Floriana Śmieję antologię Seven Polish-Canadian Poets oraz Antologię poezji polskiej na obczyźnie 1939-1999 w wyborze i opracowaniu Bogdana Czaykowskiego, tomy poezji Andrzeja Buszy Glosy i refrakcje, Obrazy z życia Laquedema i Kohelet, Bogdana Czaykowskiego Superkontynetalny Toronto-Vancouver. Tryptyk, Ziemioskłon i Jakieś ogromne szczęście obszerny zbiór wierszy wybranych z lat 1956-2006 wydany w koedycji z krakowskim Znakiem, Józefa Łobodowskiego Pamięci Sulamity, a także poetyckie pozycje autorów młodszej generacji: Romana Chojnackiego, Ewy Chruściel, Wioletty Grzegorzewskiej, Marka Kusiby, Aleksandra Rybczyńskiego, Romana Sabo, Janusza Szubera czy Grażyny Zambrzyckiej. W bilansie ważnych dokonań Funduszu nie można pominąć książek krytycznoliterackich i eseistycznych Adama Czerniawskiego Wyspy szczęśliwe, Jerzego Gizelli Pożegnanie z uproszczeniami, Bożeny Szałasty-Rogowskiej Urodzony z piołunów. O poezji Bogdana Czaykowskiego, Jana Wolskiego Wacław Iwaniuk. Szkice do portretu emigracyjnego poety oraz tomów zbiorowych: Podróż w głąb pamięci. O Wacławie Iwaniuku szkice, wspomnienia, wiersze czy O poezji, nostalgii, krytykach i kryteriach rozmawiają Bogdan Czaykowski i Adam Czerniawski .

Wymieniłem kilkanaście tytułów, a przecież w bogatym dorobku Funduszu znajdują się ponadto luksusowo wydane albumy poświęcone sztuce Jerzego Kołacza, interesujące tomy wspomnień (Haliny Nelken, Jerzego Korey-Krzeczowskiego, Janusza Krasińskiego, Felicji Nowak, Janusza Żurakowskiego), eseistyki historycznej (Jana Ciechanowicza, Zenowiusza Ponarskiego, Czesława Rajcy) czy ważne tomy dokumentujące życie kulturalne i artystyczne polskiej emigracji w Kanadzie ( Ireny Habrowskiej-Jellaczyc, Adama Tomaszewskiego, Edwarda Zymana).

Autor nie tworzy panegiryku opisywanej instytucji. W rozdziale zatytułowanym „Trzydziestolecie: sukcesy i zaniechania” podkreśla niewątpliwe osiągnięcia Funduszu, ale nie waha się również przed wskazaniem jego istotnych niespełnień. Przedstawiając brak zainteresowania ze strony środowiska, autor stwierdza z nietajoną goryczą. „Dziś, z perspektywy minionych trzydziestu lat widać wyraźnie, iż (wiem, że to okrutne) Fundusz był i jest dla torontońskiej Polonii – i szerzej polskiej diaspory w Kanadzie – dzieckiem niechcianym, które tylko na skutek szczególnie szczęśliwego zbiegu okoliczności przetrwało swoje trudne dzieciństwo i, pokonując liczne perturbacje okresu młodości, weszło w wiek dojrzały”. Ów szczęśliwy zbieg okoliczności to zapisy testamentowe, które były odpowiedzią kilku przyjaciół polskiego słowa na heroiczną pracę grupki pisarzy i animatorów kultury, którzy zajmowali się nie tylko pisaniem i wydawaniem książek, ale także organizowaniem licznych imprez kulturalnych, spektakli literacko-artystycznych, spotkań z pisarzami, kiermaszy polskiej książki, wystaw i sesji naukowych, wreszcie publikacją setek artykułów, recenzji i wywiadów, przygotowywaniem audycji radiowych i telewizyjnych w przekonaniu, że ich wysiłki przybliżą dzieło pisarza polonijnemu odbiorcy. Jak świadczą Mosty z papieru był to w większości trud Syzyfa.

Udziałem pisarza na emigracji była więc – znamy to z licznych przykładów – dotkliwa samotność. Pisze Edward Zyman: „Niby to sytuacja normalna, bo wobec wyzwania sztuki nie można liczyć na czyjąkolwiek pomoc, ale nie ten rodzaj samotności mam na myśli. Chodzi o pustkę, jaką tworzy brak naturalnego środowiska, normalnie działających instytucji, rzetelnego obiegu myśli, jaka powstaje na gruncie zabawnego i groźnego zarazem pomieszania pojęć, natrętnych protekcji, słowem kolesiowatości, która stała się powszechnie respektowaną normą. Fakt, że w środowisku żyją twórcy z prawdziwego zdarzenia, nie zmienia sytuacji. Wprost przeciwnie: uwydatnia jej anormalność”.

Odnotowując te gorzkie uwagi autora książki nie sposób nie zauważyć, że w tym względzie sytuacja pisarza na obczyźnie i w kraju wygląda dziś wręcz bliźniaczo, co dla twórców mieszkających poza krajem nie musi być żadnym pocieszeniem. Ale fakty są właśnie takie.

Wróćmy jednak do wspomnianych wcześniej zaniechań Funduszu. Należy do nich, zdaniem autora książki, m. in. nie zrealizowany projekt wydania dzieł zebranych Wacława Iwaniuka, nieskuteczność wysiłków zmierzających do wydania pisma literackiego z prawdziwego zdarzenia (kilka numerów „Nowego Prądu” było z oczywistych względów formą w tej mierze zastępczą), nie zarejestrowanie w odpowiednim momencie wyczerpujących rozmów z takimi m. in. twórcami jak Wacław Iwaniuk, Jadwiga Jurkszus-Tomaszewską czy Adam Tomaszewskim i wreszcie nie najlepsza dystrybucja, której usprawnienie wymagało ogromnego nakładu pracy, a tego obowiązku szczupły zespół Funduszu udźwignąć nie był w stanie.

Zastanawiam się, czy w przedstawionych w książce warunkach uchybienia te rzeczywiście obciążają konto założycieli Funduszu, a następnie ich kontynuatorów: autora książki i jego przyjaciół. Byłoby oczywiście dobrze, gdyby te ambitne projekty udało się zrealizować, ale przecież to, co zdołano osiągnąć i tak jest efektem niezwykłym, zasługującym na najwyższy szacunek i podziw.

Nie bardzo też umiem do końca zgodzić się z sygnalizowanymi wielokrotnie na łamach Mostów krytycznymi opiniami na temat obojętności, czy wręcz niechęci z jakimi środowisko polonijne przyjmowało wysiłki polskich pisarze w Kanadzie. I znowu stwierdzę, że byłoby zjawiskiem niezwykle optymistycznym i inspirującym, gdyby wysiłki te, i same książki, przyjmowane były z większą życzliwością i zainteresowaniem. Czy były jednak racjonalne przesłanki, które oczekiwania te usprawiedliwiały? Niestety rzeczywistość zawsze rozmijała się i rozmija się z ambicjami sztuki wysokiej. W kraju pod tym względem nie jest, niestety, inaczej. Na obczyźnie ów dotkliwy indyferentyzm potencjalnego czytelnika tłumaczyć może (i w moim odczuciu tłumaczy) specyfika sytuacji emigranta, który zmuszony był budować swój byt od podstaw. W tej sytuacji „proza” życia musiała dominować nad „poezją”, choć trudno nie zgodzić się z autorem, gdy stwierdza, że trudno zachować tożsamość w świecie bez wartości i gdy powołane do ich pielęgnacji instytucje (głownie prasa) nie spełniają ciążących na nich powinności.

Oczywiście moje uwagi nie podważają w najmniejszym stopniu rangi i znaczenia tej arcypotrzebnej, imponującej erudycją i bogactwem faktograficznym książki, która ukazuje nowe, a przynajmniej słabo znane obszary emigracyjnej rzeczywistości. Nasza dotychczasowa wiedza w tym zakresie koncentrowała się głównie na Europie, zwłaszcza zaś na ośrodkach w Paryżu i Londynie, kontynent północnoamerykański był lądem niedostatecznie nierozpoznanym.

Mosty z papieru to – po tomach Ireny Habrowskiej-Jellaczyc i Adama Tomaszewskiego Ze sceny i estrady, Jadwigi Jurkszus-Tomaszewskiej Kronika pięćdziesięciu lat. Życie kulturalne polskiej emigracji w Kanadzie 1940-1990 i Edwarda Zymana Scalić oddalone. Fundacja Władysława i Nelli Turzańskich 1988-2008 – kolejna praca, bez której znajomości nie sposób poznać kulturalnego dorobku polskiej diaspory w Kanadzie w XX i pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku. Praca ważna nie tylko ze względu na rzetelność i wnikliwość opisu oraz wspomniane wcześniej bogactwo faktograficzne, ale także dlatego, że powstała w dużej mierze z autopsji, a to znaczy, że napisana została przez kogoś, kto opisywaną problematykę zna „z pierwszej ręki”. Co więcej: był i jest jej aktywnym współtwórcą.

W pełni uzasadniona jest zatem opinia dra Jana Wolskiego, recenzenta tomu i znanego badacza literatury emigracyjnej, który pisze: „ Autor podjął temat domagający się opisu ze względu na rolę społeczną, jaką w życiu emigracji odgrywał i odgrywa Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie. Dotąd brak było takiego ujęcia monograficznego, które rejestrowałoby i objaśniało działalność tej niezwykle pożytecznej instytucji. Praca stanowi obiektywną analizę merytoryczną z wyraźnie zaznaczonym elementem krytycznym, unika żonglowania efekciarskimi formułami na rzecz pokazywania prawdy żywej. Daje to w efekcie świeżość spojrzenia, umożliwiając zarazem orientację w kwestiach odległych w czasie, w skomplikowanej problematyce życia polskiej diaspory. Zróżnicowana materia podnosi walor tomu, bo poszczególne teksty zdają się wzajemnie uzupełniać (…). Przedstawiony przez Edwarda Zymana obraz „polskich Kanadyjczyków”, przynoszący wiele nieznanych szczegółów, którym towarzyszy refleksja dotycząca mechanizmów polskiego życia literackiego na obczyźnie zyskuje swój wyrazisty portret, pokazuje konteksty ideowe, polityczne, kulturowe i artystyczne działalności w dawnych i obecnych warunkach. Taki sposób narracji daje efekt fascynujący.

Warto i o tym wspomnieć, że jest to praca o charakterze pionierskim. Należy więc podziękować za trud jej wykonania i opracowania dziejów tej ze wszech miar wyjątkowej i trwałej instytucji polskiej kultury”.

Lektura tego niezwykle obszernego tomu nie nuży, wręcz przeciwnie: z każdą stroną wciąga czytelnika coraz bardziej, co jest zasługą przede wszystkim narracyjnych umiejętności autora, ale także wyjątkowo pięknego kształtu edytorskiego książki będącego dziełem graficznego kunsztu Joanny Rychter i Yarka Dąbrowskiego.


Edward Zyman, Mosty z papieru. O życiu literackim, sytuacji pisarza i jego dzieła na obczyźnie na przykładzie Polskiego Funduszu Wydawniczego w Kanadzie w latach 1978-2008, Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie, Stowarzyszenie Literacko-Artystyczne „Fraza”, Toronto-Rzeszów 2010.